top of page
Search

Nieobecność ojca – rana, która rozbrzmiewa w dorosłym życiu kobiety

Ojciec – pierwszy mężczyzna, który pojawia się w świecie dziewczynki. To on miał być podporą, bezpiecznym schronieniem, lustrem, w którym mogła dostrzec swoją wartość, wyjątkowość i piękno. To on miał mówić: „Jesteś ważna. Jesteś kochana. Jesteś wystarczająca taka, jaka jesteś.”


Ale często te słowa nigdy nie padły. Bo ojciec znikał. Czasem fizycznie, odchodząc lub umierając. Czasem był ciałem obok, lecz duchem nieobecny – pochłonięty własnym bólem, nierozliczoną przeszłością, ucieczką w pracę, stres czy uzależnienia.


Bywało, że ranił – słowem, spojrzeniem, milczeniem. Zamiast ciepła była obojętność. Zamiast ramion – mur. Zamiast akceptacji – chłodna ocena. A w tle – niemal niewidoczne, lecz bolesne wołanie: „Zobacz mnie. Pokochaj mnie. Przyjmij mnie taką, jaka jestem.”


Wychowana w takim emocjonalnym krajobrazie kobieta dorasta bez poczucia oparcia. Zamiast wewnętrznego spokoju – nosi w sobie niepokój, niepewność i brak zaufania.


Od najmłodszych lat musiała udźwignąć ciężar, który nie należał do niej. Wzięła na siebie rolę silnej, niezależnej, często odrzucając delikatność, której nikt nie nauczył jej pielęgnować. Zamiast żyć – nauczyła się przetrwać.


Na zewnątrz wydaje się silna, ale wewnątrz tęskni – za uznaniem, za czułością, za tym, by ktoś zobaczył w niej wartość bez warunków.


Nieświadomie powtarza schemat znany z dzieciństwa: „Może jeśli zasłużę, zostanę zauważona.” Milknie, bo nauczyła się, że wyrażenie emocji grozi odrzuceniem lub karą. Złość tłumi, ból chowa pod uśmiechem. Jej granice są zamazane, a głos – stłumiony lękiem.

Ucieka. Z kontaktu, z relacji, z samej siebie – by nie zaznać kolejnego rozczarowania. Nie ufa już temu, co czuje. Przestała słuchać swojego wnętrza. Działa, mimo że wszystko w niej krzyczy, by się zatrzymać.


Wchodzi w relacje, niosąc w sobie głód – miłości, której zabrakło. I często przyciąga mężczyzn, którzy – tak jak ojciec – są niedostępni, chłodni, nieobecni.

Jej potrzeby pozostają niesłyszane. Jej granice – niewyrażone. Bo przez całe życie uczono ją, że by być kochaną, trzeba być „łatwą w obyciu”, „niekłopotliwą”, „miłą”.

Ale to nie jest prawda. Ta postawa nie chroni – tylko więzi. Odcina ją od życia, od autentyczności, od samej siebie.


Proces uzdrawiania zaczyna się w chwili zatrzymania. W momencie, gdy odpuszcza próbę zasługiwania na uwagę, akceptację, miłość. Kiedy kieruje się do środka – by odnaleźć siebie.

To powrót do własnych uczuć. Do tej małej dziewczynki w środku – zagubionej, przestraszonej, spragnionej czułości. Nie po to, by ją naprawić. Ale po to, by ją wreszcie usłyszeć i przytulić z pełnym zrozumieniem.


By powiedzieć sobie:„Nie muszę już być silna. Nie muszę niczego udowadniać. Nie muszę się uśmiechać, gdy boli. Nie muszę się zgadzać, gdy moje wnętrze mówi NIE.”


Ten powrót do siebie to uwolnienie od dziecięcych przekonań. Od głosu, który mówił, że trzeba się starać, by być wystarczającą. To był głos z braku – nie z prawdy.


Dopiero wtedy kobieta odzyskuje swoją autentyczną siłę. Tę, która nie potrzebuje udowadniania. Tę, która płynie z wewnętrznego „tak” dla siebie.


Wtedy nie goni już za miłością. Nie walczy, nie kontroluje. Zaczyna przyjmować – nie dlatego, że musi, ale dlatego, że czuje, że jest tego warta. Bez wysiłku. Bez warunków.


W tym stanie mężczyzna zaczyna ją naprawdę widzieć. Bo dopiero kiedy ona nie próbuje być nim – inicjować, kontrolować, brać odpowiedzialność za wszystko – on może poczuć się potrzebny, może stanąć w swojej męskości.


I chce być blisko. Nie dlatego, że czegoś od niej oczekuje, ale dlatego, że jej obecność zaprasza – a nie przytłacza.


Bo kobieta, która przestała się tłumaczyć i udowadniać, staje się prawdziwa. Staje się obecnością. Esencją.


I to właśnie wtedy jest najbardziej pociągająca. Nie dlatego, że daje – ale dlatego, że jest.

 
 

Teraz jest Twoja kolej, aby otworzyć oczy na życie 

  • Facebook
bottom of page